Polski   English
A A A

teksty

Paweł Górecki
To, co dostępne

Miałem przyjemność prowadzić mój „Warsztat performance pg_diMare” jako część tegorocznej „Wioski teatralnej”. Chcę tu przedstawić performances, pokazane na zakończenie festiwalu przez część z tych, którzy pracowali w toku 4-dniowego warsztatu. W całość lub część warsztatu angażowało się 13 osób.

MAŁGORZATA BORATYŃSKA - CZUŁOŚĆ

Zapamiętałem ją ubraną w wąski biały rulon, okrywający ją całą po stopy, z wysuniętymi przez boczne otwory rękoma. Na wysokości twarzy widniał rysunek oka, położony mocną czerwoną linią. W polu oka, zza dwóch niewielkich szparek, czasem błyszczały oczy.

Małgorzata wędrowała pomiędzy i z przemierzającymi teren pokazów. Podchodziła, zatrzymywała się obok, stawała przed, wymieniała uściski.


NORA DEVEČOVA - BEZ TYTUŁU

W ubiegłym roku częścią „Wioski teatralnej” był warsztat ceramiczny. Po zbudowanym z gliny piecu, i może niewypalonych naczyniach, zostały dwie stertki ułomków. Wskazałem to miejsce Norze, a ona zaadaptowała je do swojego projektu.

Pomiędzy dwoma polami gęściej złożonych ułomków rozłożyła kilkanaście luźno leżących. Zdjęła buty i przechodziła torem ósemki z jednej na drugą stronę, stąpając po rozłożonych przez siebie ułomkach. Po chwili, w kolejnych przejściach, zanurzała stopę w tackach z farbą, leżących po jednej przy dwóch zagęszczeniach ułomków.

Kiedy nazajutrz oglądałem teren pokazów, ślady farby pozostawały łagodnie różowe, odbijając się od tła ciemno-ceglanych ułomków i płowiejących ździebeł trawy. Być może, w jednej z tacek farba była bardziej biała – tego dnia deszcz padał już nieprzerwanie i może to woda wypłukała z niej pigment.



EMILIA HAGELGANZ - UWOLNIJCIE ZAPALNICZKI

Emilia usiadła za stolikiem. Przed sobą miała kilka zapalniczek, z przymocowanymi niedługimi sznurkami. Stolik stał między dwiema grupami krzyży – niskich, z surowych listewek, wbitych w ziemię. Tekturowe tabliczki nosiły imiona i nazwiska (fikcyjne). Jeden krzyż pozostał bezimienny. Niektóre były ortodoksyjne, z drugim ukośnym ramieniem, niektóre rzymskie.

Padał deszcz. Emilia w długiej żółtej kurtce zapraszała do stolika po zapalniczki. W odpowiedzi na wyciągniętą rękę, przywiązywała sznurek z zapalniczką wokół kostki u nogi obdarowywanej osoby. Sznurek na tyle długi, że pozwalał trzymać zapalniczkę w ręce i nawet odczytać na przyklejonej do zapalniczki karteczce imię i nazwisko – jedno z tabliczek na krzyżach. Trudno było tą zapalniczką podać ogień, co działo się, kiedy Emilia wyciągała papierosa. Po krótkich łamańcach unoszoną za sznurkiem nogi próbującego podać ogień, Emilia wręczała mu karteczkę ze słowami „uwolnijcie zapalniczki”.



OLA KOSAKOWSKA - STŁUMIENIE

Pojawiła się wśród przemierzających teren pokazów w zielonej, letniej sukience, boso, z czerwoną sztuczną różą w ręce. Wyszła z szeregu, położyła na ziemi, odkładając różę, ułożyła wzdłuż rzędu pięciu niedużych kwadratowych taboretów i zaczęła je przekładać na siebie, zaczynając od stóp. Kolejne taborety wciskała na siebie jak sczepiane klocki. Potem, ostrożnie manewrując spod kołyszącego się z nią rzędu taboretów, nakryła je obrusem, przyczepiając go w czterech miejscach klamerkami do prania. Na obrusie położyła różę, umocowaną w obciążonej ziemią plastikowej puszce. Po chwili, spod zakrywającego wszystko obrusu, zagrzechotała grzechotka, intensywnie; grzechotka schowana pod sukienką. Ola, ciągle potrząsając grzechotką, wysunęła się głową spod taboretów, poderwała i pobiegła daleko przed siebie. Kilkanaście metrów dalej zatoczyła na łączce taneczne koło, wykrzykując, mocny dźwięk. Wróciła spokojnym krokiem, ukłoniła się.



MARTA PILARSKA - DWIE PREZENTACJE

1. Teren pokazów przechodził obok jednego z zabudowań wsi. Na tyłach gospodarstwa stała piła tarczowa (zwana gdzieniegdzie „cyrkulatką”) ze stołem do podawania pod cięcie i – obok – przygotowanym do cięcia drewnem. Marta leży nisko przed stołem piły, na kilku palikach drewna, równo do krawędzi stołu. Tytuł: NA PÓŁ.

2. Marta siedzi za okrągłym stolikiem, nakrytym ceratowym obrusem. Na stoliku kilka kamyków. – Pac – mały kamyczek spada na kamyki. – Pac. Marta wykonuje jeden, drugi gest gestykulacji: – Pac – kamyczek wylatuje z jej ust. Podrywa się od stolika, jej sylwetka, ruchy, zatrzymania – są gestykulujące. Zwraca się, obraca, do jednych, do drugich – stojących kręgiem wokół. Kilka kamyczków wylatuje w rytmie taktowanej gestykulacji. Jeszcze sięga po większy kamyk ze stolika, podsuwa go komuś pod usta gestem „weź, weź”.





JAN SOBASZEK - PLAMA

Trzeba teraz powiedzieć coś o tym „przemierzaniu terenu pokazów”. Używałem tych słów wcześniej, zobaczmy więc, jak to wyglądało.

Zakończenie festiwalu odbywało się we wsi, w centrum przy małej remizie OSP. To ważne miejsce – ta remiza. Węgajccy przychodzą tu za muzyką, ci z teatru – z muzyką.

Tego dnia rozpoczęli Hindusi z grupy Milon Mela / Giełda Wymiany. Z przed remizy taneczną procesją powędrowaliśmy okrężnicą przez wieś. Potem był „Mały książę” Teatru Pantomima, działającego przy Domu Pomocy Społecznej w Grazymach i „Zaklinanie żab” dziecięcego Teatru pod Lnianym Niebem z Dąbrowy Dolnej na kielecczyźnie – spektakl nad stawem przy remizie dzieci przygotowały w Węgajtach z Krystyną Nowakowską i Krzysztofem Wroną. I znów, na łace obok stawu pojawili się tancerze i muzycy Milon Mela, teraz jeszcze z akrobacjami ognia.

Następny pokaz tej części wieczoru zgromadził nas już po drugiej stronie drogi, gdzie festiwalowa grupa warsztatowa Kaisli Kaatrasalo z Finlandii w swojej prezentacji wyartykułowała m.in. pytania „Czy to jest sztuka”, „Czy to jest publiczność”. I stamtąd, z muzyką buskerów rodziny Sobaszków: Erdmute na ligawie, Wacław na bębnie, Jakub na trubce – ruszyliśmy dalej, przechodząc przez „teren pokazów performance”. W drodze na węgajcki kurhan do buskerów dołączył Mieczysław Litwiński z wokalizami. O sztuce buskerów Wacław powiedział mi tak: – Chodzenie pod gołym niebem, zawsze po ziemi.

Przechodziliśmy więc, a między nami Jan Sobaszek z performance PLAMA: Z kieszeni wyjmował lizaka: nieduży, okrągły, w przeźroczystym celofanie, na plastikowym patyczku. Dłoń z wyprostowanym lizakiem wyciągał przed siebie, leciutko przybliżał – oddalał, mocno dmuchając na lizak.



BARBARA SZPUNIER - PRZYSTANEK CZUŁOŚCI

Basia zajęła wiatę przystanku autobusowego, z dala od miejsca prezentacji, ze dwadzieścia metrów w bok od remizy. Wiata to właściwie szkielet konstrukcyjny: dach, słupki, ławki – nie ma osłon bocznych. Farba na stalowej konstrukcji łuszczy się, a sama konstrukcja rdzewieje, poszycie dachu zaczyna się rozpadać.

Basia zaczęła pracę od uprzątnięcia wiaty, z pomocą Ani – dziewczynki z sąsiedztwa. Gruntownie wymiotły śmieci, zagrabiły pas gruntu przed wiatą, poukładały porozrzucane cegły. Potem Basia przyozdobiła wiatę paskami kolorowych bibułek, zawiesiła zasłonę w miejscu tylnej ścianki. „Przystanek czułości” był gotowy na przyjęcie chcących poddać się testowi na czułość... koralików.

Testowanie zaczynało się wypełnieniem ankiety: 1. Czy koraliki wiedzą coś o czułości? Odpowiedz: Tak lub Nie. 2. Czy ty wiesz coś o czułości koralików? Odpowiedz: Tak lub Nie.

Po wypełnieniu ankiety następował cykl – powiedziałbym: „treningu” wrażliwości. Najpierw zawiązanie oczu, potem zdjęcie butów i skarpetek i stąpanie po warstwie koralików, dalej masaż skóry ręki koralikami, następnie przejście przez kurtynkę z pasm koralików i chwila dźwięku grzechotanych w dłoniach koralików. Po tym zanurzeniu w czułości, Basia prosiła o ponowne wypełnienie tej samej ankiety.



W relacji jest teraz miejsce na refleksje. Ja zostawiam je refleksom ze spotkań z najmłodszymi, spotkań w Węgajtach i po drodze.

– Co robicie ?
– Układamy scenariusze.
– Zróbcie tak, żeby wszyscy kochali się we wszystkich i żeby to miało 125 odcinków, a potem wszyscy wszystkich zdradzą.

– Jaka jest różnica między brunetką a frytką ?
– ?
– Brunetkę się soli..., nie...
– ...pieprzy – mówię – pieprzy.

Mają 8, 10, 12 lat. Generacja, którą nazywa się „pokoleniem wnuków” – tymi, którzy wchodzą w kontakt ze starszymi od ich rodziców. Ten socjo-kulturowy mechanizm opisywano jako odbudowujący więzi w społeczeństwach o naruszonej tożsamości. Istotą tego mechanizmu nie jest sama relacja między pierwszym a trzecim pokoleniem, a owo pokolenie „nieobecnych” – bez kontaktu z inną, niż własna, grupą pokoleniową. Bez kontaktu w zabawie, wspólnej nauce, wzajemnej wymianie pracy.

Za dziesięć lat będą wchodzić w życie, za dwadzieścia pięć zaczną kontrolować mainstream. W połowie stulecia mogą stać się autorytetami dla tych, których jeszcze nie znamy i których może już nie spotkamy. Czy to nas jeszcze obchodzi?

Wracam z Węgajt. W warszawskim metrze patrzę na gazetę z czterema zdjęciami – kadry z kamer – czterech mężczyzn podejrzewanych o przeprowadzenie zamachów bombowych w londyńskim metrze.

Przede mną, na billbordzie, plakat promujący Dzień Uchodźcy, z hasłem: Uchodźca ma prawo do opieki społecznej. Na plakacie rysunek dziecka: budka z lodami, obok dwie postacie – jedna podaje drugiej banknot. Czuję mieszane uczucia: pieniądz ?, ee... – ok, opieka społeczna to zadowolenie z bycia we wspólnocie, a lody: lody są ok. Jak czekolada i rysunki – mawiał Klee. Wracam do domu.



Paweł Górecki
pg_diMare, 28-07-2005 / 2006-01-16