Rozmówki interkulti
Drodzy czytelnicy, 26 i 27 maja odbędzie się w Teatrze spotkanie pt. Interkulti. Pomysł zorganizowania tego spotkania - które będzie wstępem do całego cyklu wydarzeń pod takim tytułem - dojrzewał od kilku miesięcy. Niezależnie od pracy nad koncepcją działania, myślenie o interkulturowości przenika na różne sposoby do naszej codzienności, do naszych, Wacława Sobaszka i moich, rozmów o sprawach bieżących.
Erdmute Sobaszek
Tak to się zaczęło
W.: ...
M.: ...
W.: ...
M.: ...
(Są zajęci różnymi sprawami, kręcą się niespokojnie. Takie zachowania w ich życiu poprzedzają rozmowy.)
W.: Tak, to jest pomysł - zrobimy to w maju. Zaprosimy Treva ze spektaklem Burns, i to mi nawet pasuje, że ten spektakl jest taki XIX-wieczny. Ale my tu nie robimy multikulti, tylko interkulti.
M.: Czym się różni multikulti od interkulti?
W.: No multikulti to robiliśmy dawniej, to robi Borussia, to robi Muzyka Kresów...
M.: Nie mów, kto to robi, tylko powiedz, co to jest - multikulti.
W.: Multikulti, to jest jak celebruje się różnice, odrębność, wielość. To taki rodzaj tolerancji, który się teraz krytykuje. Na przykład jak w Holandii (chodzi W. o powstanie enklaw muzułmańskich, nie kontaktujących się z resztą społeczeństwa i uniezależniających od holenderskiego prawa).
M.: Czyli multikulti, to jak każdy tkwi w swoim. A interkulti, to szukanie pomostów?
W.: Tak.
Wracając samochodem po filmie Róża
W.: No to mamy kolejny temat interkulti.
M.: ... (musi pozbierać myśli, jest poruszona przed chwilą oglądanym filmem).
W.: Ja mam jednak pewien niedosyt.
M.: A mi się wydaje, że to jest dobry film, i strasznie potrzebny. Chociaż zupełnie nie rozumiem, dlaczego nie mogli znaleźć aktorów dwujęzycznych. Do roli pastora z powodzeniem mogli zatrudnić Niemca.
W.: Ten film nie spełnia obietnic. To właśnie Agnieszce Holland udało się pokazać wielowymiarowość (W. ma na myśli film W ciemności), który obejrzeli tydzień wcześniej).
M.: Ja bym tak surowo nie oceniła. Ale widać tu własną niemożność autorów. Chcą mówić o zderzeniu kulturowym, a wychodzi ich własna niemożność. Z jednej strony jest ich dobra wola, rzetelność. Jakaś uczciwość w podejściu. Ale w szczegółach sami nie byli w stanie przekroczyć granicy obcości. Mimo wszystko trzeba docenić, że zrobili tyle co mogli. Zrobili bardzo dużo, na swoją miarę.
W.: Tu brakuje mięsa, wszystko jest jak w jakimś schemacie. Schemacie historii. Tak jakby kontury były już gotowe jak w dziecięcej kolorowance.
M.: Mi się właściwie co innego nie podoba w tym filmie: wszystko się koncentruje na jednym bohaterze - widzimy przystojnego, wysportowanego aktora. Inni tylko mu akompaniują, nawet bohaterka tytułowa.
W.: Raz się śmieje, raz płacze.
M.: Co najwyżej jest ofiarą. A on jest ponad wszystkim, nie odsłania ani jednej słabości. Taki obraz świata: ofiara, kat i bohater.
W poszukiwaniu tematu warsztatu maskowego
(To było w lutym, przed warsztatem zapustnym, z udziałem E. - współzałożycielką stowarzyszenia Labsa) w Dortmund i aktorką Teatru Wegajty - która właśnie wróciła z podróży do Maroka)
W.: ... Tak, ja w tym roku też zrobię sobie maskę. Popracuję w tym kierunku jak w zeszłym roku.
M.: Hmmm, ja jeszcze zobaczę, nie wiem, czy dam radę.
W.: (Już myślami gdzieś dalej, bliżej tworzeniu scenariusza pokazu): Dlaczego by nie wziąć pod uwagę nasze własne doświadczenie? To, że Teatr o mało co nie został zmuszony do zawieszenia pracy?
M.: Tylko pamiętaj, że ogłosiliśmy temat dużo bardziej ogólny - kryzys. Nie powinniśmy za dużo narzucić uczestnikom.
W.: A co? Przecież to właśnie kryzys. Na przykład to o czym mówił ten bezdomny we Wrocławiu - że był dom kultury, lekcje tańca dla ubogich dzieci. A teraz została z budynku tylko dziura. (To cytat z wywiadu B., przeprowadzonego w drodze na poprzedni warsztat) Albo jak przed chwilą E. opowiadała - miasteczko w Maroku z pustymi budynkami po kinie, po ośrodku kultury itd.
M.: Jasne, że to też kryzys.
W.: Ja bym wziął do tego na warsztat kawałki z paszkwilu (chodzi o blog mamykatarzyny, pastwiący się nad teatrem z pozycji prawicowo-nacjonalistycznej).
M.: A mi się kojarzy ten blog z ślepą siłą, z bezwładną eskalacją napięcia. Zamiast coś robić naprawdę, to się zwalcza przeciwnika. I to po obu stronach.
W.: (znowu myślami gdzieś dalej): Tak czy inaczej, to co mnie najbardziej przeraża to statystyka wzrastającej islamofobii.
M.: Jasne. Z tym, że nie można zwalczać islamofobii poprzez to, że się zwalcza islamofobów.
W.: Czasami jednak...
E.: To mi się kojarzy z tym, jak ostatnio byłam przed Świętami w mojej ulicy w warzywniaku u Marokańczyka (E. mieszka w Bochum). Powiedziałam - No, wesołych Świąt chyba Panu nie mogę życzyć - Spojrzał tak na mnie zdziwiony. - A dlaczego nie?? - I zaraz jakiś inny klient dorzucił - Może Pani, może!
Lektura i pisanie
M.: (myśląc ostatnio wyłącznie o lekturze książki R, Marshalla W kanałach Lwowa, podstawy filmu A. Holland W ciemności): ... Wiesz, tego nie było w filmie: Oni odkryli, że kanał został zaczopowany trupami tej drugiej grupy Żydów. Tam był doktor, który wszystkim wstrzyknął cyjanek, a na końcu sobie. I Socha, jak się dowiedział, kazał im natychmiast wyrzucić te trupy do Pełtwy, bo inaczej byłaby cofka.
W.: (przez dłuższy czas je śniadanie w milczeniu, pogrążony we własnych myślach) ... Chciałem ci to pokazać (podsuwa M. swój otwarty notes, w nim wiersz)
czkawka
pamięci
zbiorowej
namnożyło się
plugastwa
żydostwa
po latach
względnej
pustki
samotnej
poprzedzonej
czystką
dziejową
gruntowną
znowu
ta sama
śpiewka
z jedną
zmianą na temat
plugastwa
islamu
co mnoży się szybciej niż my
...
Powiedz, jakie to? Od strony formalnej?
M.: Bardzo klarowne. ... Nie wiem, dlaczego, ale miałam skojarzenie. W miejscu słowa czkawka zobaczyłam słowo cofka. Cofka - takie hydrauliczne słowo.
Poezja, tłumaczenia i małżeństwa
To było trzy miesiące temu. Dzwonił telefon, W. rozmawia dłuższy czas z P. Żona P. - poetka W.Y.L. - pochodzi z Tajwanu, zajmuje się w tej chwili tłumaczeniem, m.in. Brunona Schulza i Szymborskiej na język chiński. Na spotkaniu "Interkulti" będzie czytała swoje opowiadanie "Akordeonista i jego żona".
M.: Jak tam u nich?
W.: Już spokojnie. Nie wiem, czy ona zostanie, ale P. rozmawia z dystansem. Mówi o jej książce jak profesjonalny menadżer. (Chodzi o wiersze W.Y.L., wydane w ubiegłym roku w Taipei w tomiku "Wiersze przeciętne" w trzech językach: chińskim, angielskim i polskim. Każdy wiersz w swoim języku, bez tłumaczenia) On jest przekonany o jej genialności.
M.: To niesamowite, często byłam pod wrażeniem, kiedy nie poprawiał jej błędów językowych. A ona dzięki temu współtworzy język polski od nowa!
W.: Zobacz, jakie słowotwory polsko-podobne - Gdzieliście byli? - albo - Nosiła na sobie brązowatą szatę. To wymaga głębszej rozmowy z P. na temat interkulti. Ale my musimy koniecznie teraz rozmawiać o tym, co mamy robić w maju.
...
Kilka dni później:
W.: Jest pytanie, czy robimy mini-festiwal, czy robimy serię małych rzeczy. A co z tak zwana majówką? To w tym roku cały tydzień.
M.: Pamiętasz, na początku jak rozmawialiśmy o tych planach, to był pomysł na cykl o mieszanych małżeństwach.
W.: Hmmmm. Ja to mogę teraz tylko widzieć w kategoriach dyskryminacji.
M.: ?? To na Bałkanach małżeństwa mieszane są dyskryminowane, ale tutaj? Ja nigdy nie odczułam czegoś takiego.
W.: Ty nie, ale chodzi o to, że pewne formy dyskryminacji odczuwane są bardziej przez drugie pokolenie niż przez pierwsze. Ktoś, kto tu się już urodził, będzie dużo bardziej wrażliwy na odsuwanie się od niego pozostałych. Widzisz to na Zachodzie: w społecznościach imigrantów, na przykład z krajów arabskich, dopiero drugie pokolenie się radykalizuje.
M.: To z tym drugim pokoleniem pewnie rzeczywiście tak jest. Ale i tak nigdy nie zauważyłam tutaj dyskryminacji w stosunku do dzieci z mieszanych małżeństw. Musiałabym się zapytać J. (To jest syn W. i M.) Mi się wydaje, że jak ktoś się urodził w mieszanym małżeństwie, to pewne rzeczy po prostu inaczej widzi. I trudno mu się zgodzić z mainstream-em. No to się dystansuje. Ale ja myślałam o temacie mieszanych małżeństw z innego powodu: dlatego, że one dużo więcej wiedzą: wiedzą, że interkulti jest trudne i opracowały sposoby, jak razem żyć.
W.: To co, uważasz, że nasze dzieci, nie były dyskryminowane w związku z tym, że pochodzą z mieszanego małżeństwa?
M.: Nie wiem, czy mogłaby się pod takim stwierdzeniem podpisać.
M.: (zmieniając nieco temat): Ale jeśli chodzi o planowanie spotkania "Interkulti" musze ci jeszcze jedno powiedzieć, choć nie mam to jeszcze poukładane. Powiem tak trochę "na brudno". Chodzi mi o zjawisko translacji. Musimy to w koncepcji całości uwzględnić. Bo to jest w podobny sposób częścią naszej rzeczywistości jak interkulti. Nie chodzi mi tylko o translację z języka na język. Jest tyle różnych grup, nawet w obrębie jednego języka, które ze sobą się nie komunikują: starzy z młodymi, biedni z bogatymi, kibice z anarchistami. To się bardzo mocno z tym wszystkim wiąże. Zobacz jak olbrzymią rolę teraz odgrywają ludzie, którzy są "pomiędzy". Jaka jest rola tłumacza, negocjatora, mediatora. Bez tej funkcji nic nie działa. Po prostu społeczeństwo - albo mówiąc z patosem "społeczność ludzka" - jest teraz zupełnie inaczej zbudowane. Łącza przebiegają w poziomie, jak w sieci. Nawet w sztuce to masz: jaką rolę teraz odgrywa kurator albo animator kultury - jest tak samo twórcą jak malarz czy reżyser.
W.: Tak, tą twoją myśl o translacji musimy jakoś uwzględnić w tym projekcie.
Słowomyśli na okazję ukazania się książki
W.S. (Wacław Sobaszek)
Węgajty, 2go lutego 2012
Zapis słowomyśli na radosną okazję ukazania się książki Wei-Yun Lin-Góreckiej, pt. "Wiersze przeciętne"
Dziękuję Ci, że napisałaś o Szymborskiej
akurat w dniu, kiedy ona zmarła
część mojej pustki wypełniła się
to nie chodzi, że ona tak ważna była i wielka
swoje teksty o jej śmierci przysłały też Jeanine i Muriell
pustki i tak się nie zasypie
ale chodzi o to
że ja czekam na twoje
choć sam nie pamiętam o tym
a ty przysyłasz je mejlem
akurat wtedy, gdy najbardziej potrzebne
kiedyś chciałaś zrobić światowy festiwal poezji elektronicznej
a ja mam światowy gdy czytam twoje wiersze
scalają mi się dwie półkule
twoja chińska staje się moją kołyską
łupinką na falach oceanu
i tak wzmacnia się we mnie instynkt i zaufanie
i przez to pioruńsko mocno działają na mnie
opisy polskiego świata
pejzażu pieśni i stoczni polskich
solidarnych matek i Ojców Bogów
posklejane z rozmówek polsko polskich
kawiarnianych i napisów na murach
oraz ćwiczenia z logiki w polszczyźnie łaciną podszytej
mam je teraz przed sobą
jak chciał Gutenberg
porządnie poskładane czcionka śliczna ilustracje komentarze
językowe trzy światy
z podziwem przechadzam się w tym pierwszym
chińsko tajwańskie parki i nirwany
w drugim poszukuję śladów Jima Morrisona Jaggera
ten trzeci pełen jest wspomnień sprzed roku już ponad
czytelnika elektronicznego chleb powszedni
twoje męki i uniesienia
czyli kronika ciąży
jak 9 bram
(taki był tytuł książki pewnego chasyda z Pragi)
9 wtajemniczeń dla kogoś kto nigdy nie urodzi
i nie odrodzi się
i swego żywota ani ciała nie przedłuży bo niekobietą jest
pamiętam jak każdy odcinek tej kroniki
podszyty fizjologiczną męką
prawdziwą
był dla mnie silnym szturchnięciem kosmicznym
i politycznym przewodnikiem po njusach
mrocznych labiryntach torturach
wojna koreańska wisiała na włosku
nieraz dreszcze przechodziły mnie
bo pisałaś o czymś
rzecz okrążając
i nagle to już jest to!
pisząc o twarzy rodziców
pisałaś po ich twarzy dwa razy
to był prawdziwy dramat nieprzeciętny
bo czekało się dziewiątego miesiąca
i jego końca że nadejdzie
no i nadszedł
zapach siarki trzęsienie ziemi 100 ofiar
i mały Jędruś
Bulbus kozioł
syn kozy Wei
a dalej nowsze wiersze
pisane tylko jedną ręką
bo druga kołyskę całkiem realną musi bujać
albo pierś podawać małemu
podczas gdy na półce Biblia a obok Ha Jin
twój wiersz to krzyk wolności
twój wiersz to ból
twój wiersz to nadzieja, że nadejdą lepsze czasy
będzie miłość, kwiat w doniczce i interkulti
w końcu wszystko się spełni
jak w tym tekście ostatnim
tabula rasa
gdy czytam go coś się ze mną dzieje
mam pomysł na spektakl
i jak powiedział kiedyś Tarkowski: znowu jestem zakochany
c.d. na blogu
Czytanie performatywne w Węgajtach
"Akordeonista i jego żona" - rozdziały I do IV
26 maja 2012, 17.00 - 19.00
Na drodze do Teatru Węgajty
Tekst Wei-Yun Lin-Góreckiej czytane przez Pawła Góreckiego i Teatr Węgajty
- Proszę mi pomóc, moja żona się rozleciała. Tak zaczyna się opowiadanie "Akordeonista i jego żona", dzieło tajwańsko-polskiej pisarki Wei-Yun Lin-Góreckiej. Kto ma pomóc komu? Czyja żona się rozleciała? O tym narazie nic nie wiemy. Ktoś się rozleciał. Leży na drodzę, potrzebuje pomocy. Czy iść, czy nie iść? Zastanawia się lekarz Andrzej, widzowie się zastanawiają. To chodźmy, chodźmy przez łąkę, las, rzekę, bagno, poznajmy akordeonistę Eddela, który gra na swoich płucach, oraz jego żonę Alinę, która wróży i zmienia przyszłość swoimi kościami. Jest to wędrówka pełna magii, wyobrażeń, niewiadomego i ryzyka. Bo jest ona nieskończona, nienapisana. Wszystko może się zdarzać, zmienić, toczyć się inaczej. Jak los człowieka, opowiadanie to nie ma przeznaczenia "z góry", lecz pisze się, kiedy jest czytane, kiedy toczy się dialog z czytelnikami/słuchaczami/widzami. Zapraszamy wszystkich do udziału w "pisaniu" tego opowiadania, a po czytaniu na spotkanie z autorką i czytającymi.
Wei-Yun Lin-Górecka (1982 - ), urodzona w Tajpej (Tajwan), poetka, pisarka, tłumaczka, matka, żona i krytyk teatralny. Absolwentka teatrologii Brunel University w Londynie. Po zobaczeniu pewnego polskiego plakatu teatralnego oraz przeczytaniu książki Brunona Schulza (po angielsku), zdecydowała jechać do Polski uczyć się języka polskiego. Pisze w języku chińskim, angielskim i polskim. Prezentację wierszy w trzech językach można czytać w tomiku wydanym przez autorkę "Wiersze przeciętne" (2011, Tajpej) oraz w czasopiśmie "Ha!art" nr 30 (2010, Kraków). Tłumaczyła książki "Ostatnie życzenie" i "Miecz przeznaczenia" Andrzeja Sapkowskiego na język chiński dla tajwańskiego wydawnictwa. Obecnie pracuje nad tłumaczeniem książki Brunona Schulza. "Akordeonista i jego żona" jest jednym z jej pierwszych oryginalnie napisanych po polsku opowiadań.
Czytanie i spotkanie autorskie w Olsztynie
"Klucznik" - pierwszy rozdział oraz prezentacja tomu "Wiesze przeciętne"
29 maja 2012, 20.00
W Kawoksięgarni Tajemnica Poliszynela
Teksty Wei-Yun Lin-Góreckiej czytane przez Pawła Góreckiego oraz publiczność
Nieznane miasteczko, popołudnie po godzinach pracy. Sprzątaczka pani Jola przyszła do klucznika po swoje klucze. Cisza. Zaczekała przy drzwiach. Przyszli Janek stolarz i chłopcy z pracowni. - Co się stało, pani Jolu? - zapytał jeden. - Chcę wziąć swój klucz, a klucznika nie ma - odpowiedziała. - Skąd wiadomo, że nie ma? - Dzwoniłam, wołałam, nikt nie odpowiedział. Uznali więc, że nie ma klucznika. Czekali dalej. Przyszli inni mieszkańcy. Powoli dowiadujemy się, że nikt oprócz klucznika nie może wydawać kluczy. Skoro go nie ma, to trzeba czekać, aż przyjdzie. - Ale czy wraca? - ktoś się zastanawia. Nikt nie wie. Nie wolno jednak samemu wziąć kluczy ani włamać do swojego mieszkania, ponieważ przepisy na to nie pozwalają. W opowiadaniu o dziwnym miasteczku wszystko toczy się w dialogu. Przejdziemy stopniowo przez sekrety, intrygi, zamachy... i dojdziemy do tajemnicy poliszynela - chociaż jest to poliszynel milczący. Oprócz czytania opowiadania "Klucznik", będzie też spotkanie z Wei-Yun Lin-Górecką, która opowie o swojej wędrówce do Polski i do języka polskiego.
Wei-Yun Lin-Górecka (1982 - ), urodzona w Tajpej (Tajwan), poetka, pisarka, tłumaczka, matka, żona i krytyk teatralny. Absolwentka teatrologii Brunel University w Londynie. Po zobaczeniu pewnego polskiego plakatu teatralnego oraz przeczytaniu książki Brunona Schulza (po angielsku), zdecydowała jechać do Polski uczyć się języka polskiego. Pisze w języku chińskim, angielskim i polskim. Prezentację wierszy w trzech językach można czytać w tomiku wydanym przez autorkę "Wiersze przeciętne" (2011, Tajpej) oraz w czasopiśmie "Ha!art" nr 30 (2010, Kraków). Tłumaczyła książki "Ostatnie życzenie" i "Miecz przeznaczenia" Andrzeja Sapkowskiego na język chiński dla tajwańskiego wydawnictwa. Obecnie pracuje nad tłumaczeniem książki Brunona Schulza. "Klucznik" jest jednym z jej pierwszych oryginalnie napisanych po polsku opowiadań.
Wieczór szkocki z poezją Roberta Burnsa
Spektakl
Holy Willie's Prayer (fragment) (Agnieszka Markowska), Green Grow the Rashes-O (Małgorzata Sarzyńska), Highland Mary (Agnieszka Markowska), A'e Fond Kiss (Małgorzata Sarzyńska), A'e Fond Kiss, Red, Red Rose, Song of Death (translations spoken by Paula Grzymska and Jan Sarzyński)
Część muzyczna
Katarzyna Giera (śpiew), Neil Davidson (trąbka), Magdalena Davidson (śpiew), Trev Hill (bodhran, ukulele, gitara i śpiew).
Trev Hill: Rattlin' Roarin' Wullie (pieśń poświęcona Williemu Dunbarowi - częstemu bywalcowi Crochallan Fencibles - klubu dla dżentelmenów w Edynburgu, dla którego Burns pisał "nieprzyzwoite" piosenki)
Trev Hill: The Braes O' Killiecrankie-O (nowa wersja starszej pieśni o bitwie w Killiecrankie w 1689 roku, kiedy to Wicehrabia John Graham z Claverhouse pokonał królewskie wojska Generała McKaya, ponosząc śmierć w tej bitwie)
The Davidson Duo: John Anderson, My Jo. (pieśń o przyjaźni napisana dla starego przyjaciela Burnsa, oparta na dawnej balladzie)
Katarzyna Giera: Behold My Love
Trev Hill: Such a Parcel of Rogues in a Nation (napisana jako protest przeciwko ustawie z 1707 roku o włączeniu parlamentu szkockiego do parlamentu Anglii, która zrodziła u wielu Szkotów przekonanie, że ich niepodległość została sprzedana w zamian za pomoc, której Szkocja potrzebowała po okresie ciężkiej zapaści finansowej)
The Davidson Duo: My Love is Like a Red, Red Rose
Katarzyna Giera: A Rosebud by my Early Walk.
Trev Hill: A Man's a Man For a' That (Burnsa wołanie o równość)
The Davidson Duo and Trev Hill: A'e Fond Kiss (napisana dla ukochanej)
Katarzyna Giera: Green Grow the Rashes-O (nowa wersja starej ballady)
The Cast: Auld Lang Syne (zwykle śpiewana w Nowy Rok by wspomnieć stare czasy. Burns napisał ją na postawie innej dawnej pieśni)